Dziwny jest ten świat

… to mało powiedziane ! ;-)

O języku E-Prime

Poniżej rozdział z książki „Psychologia kwantowa” autorstwa Roberta Antona Wilsona, na temat pewnego języka nazwanego „E-Prime”.


Język E-Prime

Alfred Korzybski w 1933 roku zaproponował w dziale Science and Sanity, by raz na zawsze pozbyć się z języka angielskiego relacji tożsamości definiowanej za pomocą słowa „jest”. (Takiej jak w zdaniu typu X jest Y, np. „Joe jest komunistą”, „Mary jest głupią urzędniczką”, „Wszechświat jest gigantyczną maszyną” itd.). W 1949 roku D. David Bourland Jr. Zaproponował zniesienie wszelkich form czasownika „być”. Jego propozycję określano mianem języka E-Prime, od słów „English-Prime”.

Niewielu naukowców ośmieliło się pisać w języku E-Prime (przede wszystkim dr Albert Ellis i dr E.W. Kellogg III). Bourland w swych niepublikowanych artykułach opowiada o kilku przypadkach, kiedy to raporty naukowe, niezrozumiałe dla niektórych członków grupy badawczej, nagle nabrały sensu, gdy przepisano je w języku E-Prime. Tym niemniej, dotychczas E-Prime nie zadomowił się na dobre w kręgach naukowych i mowie potocznej.

(Co dziwne, większość fizyków na co dzień pisze w języku E-Prime. Może to być wpływ operacjonalizmu, czyli takiego podejścia filozoficznego, które namawia do definiowania rzeczy w odniesieniu do wykonywanych przez nie operacji. Ale tylko nieliczni wiedzą o E-Prime jako swego rodzaju systemie językowym. Prędzej czy później większość naukowców popada w różne „jestestwa”, mieszając sobie i swym czytelnikom w głowach.)

Niezależnie od tego, E-Prime rozwiązuje wiele pozornie nierozwiązywalnych problemów. Pełni też rolę remedium na to, co Korzybski nazwał „myśleniem demonologicznym”. Większość tej książki została napisana w języku E-Prime, by czytelnik mógł zapoznać się z nowym sposobem mapowania świata. Czasem sięgam tu po normalny język – szczególnie wtedy, gdy omawiam niektóre funkcjonujące w naszym społeczeństwie dziwne i zabobonne sposoby myślenia (pojawiające się wraz z ingerencją czasownika „jest” w nasze myślenie). Ku przestrodze, za każdym razem umieszczam „jest” w cudzysłowie, podkreślając jego rolę sprawcy tego bałaganu.

Jak wie niemal każdy właściciel komputera, oprogramowanie może w poważnym, czasem zdumiewającym stopniu wpływać na funkcjonowanie osprzętu. Pierwsza reguła dotycząca komputerów – tak starożytna, że zdaniem niektórych wywodząca się z epoki, kiedy po Ziemi biegały dinozaury, a Richard Nixon był u władzy – mówi nam: „Co włożysz, to wyjmiesz” (w skrócie CWTW).

Zły software gwarantuje błędne odpowiedzi i ostatecznie totalny bełkot. Z kolei dobre oprogramowanie potrafi w „cudowny” sposób rozwiązywać problemy, które dotychczas wydawały się zagmatwane.

Ponieważ do umysłu docierają tylko przetworzone dane, warto rozeznać się w stosownym przez nas do tego oprogramowaniu. Sens korzystania z E-Prime opiera się na założeniu, że sztywna relacja tożsamości, wbudowana w język wraz z czasownikiem „jest”, przynależy do uniwersum arystotelesowego i nie odpowiada współczesnym wyzwaniom i problemom. Tak właśnie działa zasada CWTW. Konsekwentne rugowanie z naszego języka czasownika „jest” i pisanie / myślenie wyłącznie w języku operacyjno-egzystencjalnym lepiej dostraja nas do współczesnego świata, ułatwiając radzenie sobie z jego wyzwaniami.

Na dobry początek przyjrzyjcie się dwóm kolumnom. W pierwszej zdania napisano w języku standardowym, w drugiej w E-Prime.

Język standardowy E-Prime
1. Foton jest falą. 1. Foton obserwowany za pomocą pewnego instrumentarium zachowuje się jak fala.
2. Foton jest cząsteczką. 2. Foton obserwowany za pomocą innego instrumentarium zachowuje się jak cząsteczka.
3. John jest nieszczęśliwy i marudny. 3. W pracy John wydaje się nieszczęśliwy i marudny.
4. John jest radosny i inteligentny. 4. Nad morzem John wydaje się radosny i inteligentny,
5. Samochód, który uciekł z miejsca wypadku był niebieskim fordem. 5. O ile dobrze pamiętam, wydaje mi się, że widziałem niebieskiego forda, uciekającego z miejsca wypadku.
6. To jest faszystowska idea. 6. To mi przypomina faszystowską ideę.
7. Beethoven jest lepszy od Mozarta 7. Z punktu widzenia mego niepełnego wykształcenia muzycznego Beethoven wydaje mi się lepszy od Mozarta.
8. Kochanek Lady Chatterley jest powieścią pornograficzną. 8. Kochanek Lady Chatterley wydaje mi się powieścią pornograficzną.
9. Trawa jest zielona. 9. Większość ludzkich oczu postrzega trawę jako zieloną.
10. Ten facet dźgnął drugiego nożem. 10. Wydaje mi się, że widziałem, jak ten facet dźgnął drugiego nożem.

Zdanie spisane w „metafizycznym” języku arystotelesowskim po przekształceniu w E-Prime przyjmują postać formuł operacjonalnych bądź egzystencjalnych. Być może, przynosi to pożytek tylko filozofom i naukowcom zafascynowanym fenomenologią i operacjonalizmem. Zanim jednak utwierdzicie się w takim przekonaniu na dobre, zestawcie ze sobą dwa pierwsze zdania.

Już na pierwszy rzut oka sentencje w standardowym angielskim: „Foton jest falą” i „Foton jest cząstką” wydają się sprzeczne. Zupełnie jakbyśmy jednocześnie twierdzili, że „Robin jest chłopcem” i „Robin jest dziewczynką”. XIX-wieczni fizycy nieustannie głowili się nad tą kwestią, aż ostatecznie na początku lat dwudziestych XX wieku doszli do wniosku, że na nic się zdadzą wyniki eksperymentów, ponieważ zależą one od samych instrumentów lub warunków doświadczenia. Jeden rodzaj eksperymentów zawsze pokazywał światło podróżującej pod postacią fal, drugi pokazywał światło podróżujące w formie odrębnych cząstek.

Ta sprzeczność wywołała poważną konsternację. Jak wcześnie zdążyłem już zauważyć, niektórzy fizycy pozwalali sobie na żarty o „falocząstkach”. Inni głosili w desperacji, że „świat jest nieracjonalny” (czym wyrażali swe przekonanie, że świat nie podlega już prawom arystotelesowskiej logiki). Zdarzali się jednak tacy, którzy wierzyli, że kiedyś, w nieokreślonej przyszłości ktoś przeprowadzi eksperyment definitywnie rozstrzygając, czy fotony „są” falami czy cząsteczkami.

By pozbyć się sprzeczności wystarczy te dwa zdania przełożyć na E-Prime. Znikną wszelkie sprzeczności. Nie będzie już „paradoksów” ani „irracjonalności” w świecie. Zauważymy również, że ograniczamy się do mówienia o tym, co się dzieje w czasoprzestrzeni, podczas gdy w standardowym angielskim pozwalaliśmy sobie na twierdzenie o czymś, czego w ogóle nie obserwowaliśmy w czasoprzestrzeni – „esencji” arystotelesowskiego fotonu. („Interpretacja kopenhaska” i „zasada nieoznaczoności” Nielsa Bohra rozwikłały w fizyce dualizm fal i cząstek zgodnie z duchem E-Prime, choć bez odwoływania się do tego języka.)

Słabość arystotelesowskiego esencjonalizmu polega na przekonaniu, że każdy „przedmiot” posiada w sobie coś, jakąś „rzecz”, którą cyniczny filozof niemiecki, Max Stirner, nazwał „zjawą”. Stąd w słynnym żarcie Moliera niedouczony lekarz stara się zrobić wrażenie na jeszcze bardziej niedouczonym laiku, „tłumacząc” mu, że opium nas usypia, ponieważ zawiera w sobie „własność sprowadzania snu”. Gdybyśmy chcieli przełożyć to na język operacjonalny, opisalibyśmy dokładnie, w jaki sposób struktura cząsteczki opium wiąże się ze specyficznymi receptorami w mózgu.

Mówiąc prościej, świat arystotelesowski zakłada zbiór „rzeczy” zawierających w sobie „esencje” czy też „zjawy”, podczas gdy nowoczesny świat nauki przyjmuje istnienie sieci związków strukturalnych. (Przyjrzyjcie się raz jeszcze pierwszym dwóm przykładom z naszej tabeli dla lepszego zrozumienia tej różnicy.)

Nawet lekarz Moliera nie wydaje się jednak tak komiczny jak popularyzowana przez Watykan teologia. Zgodnie z tomistycznym arystotelianizmem (czyli oficjalną filozofią watykańską) „rzeczy” nie tylko zawierają w sobie „esencje”, ale również posiadają wygląd zewnętrzny, czy też „przypadłości”. „Tłumaczy” to zdumiewający, niesamowity „cud transsubstancji”, podczas którego kawałek chleba zamienia się w ciało Żyda, który żył dwa tysiące lat temu.

Owe „przypadłości” – obejmujące wszelkie dane zmysłowe pochodzące z obserwacji chleba – ponoć nie ulegają zmianie. Dla naszych oczu, kubków smakowych i mikroskopów elektronowych chleb pozostaje taki sam. Jego waga nie zmienia się. Dla katolików jednak cud transsubstancji, możliwy do wykonania przez każdego księdza, sprawia, że hostia „jest” ciałem wspomnianego martwego Żyda, niejakiego Jeszui bin Jusufa, którego goje w Watykanie nazywają Jezusem Chrystusem. Innymi słowy, „esencja” hostii „jest” Żydem.

Wydaje się oczywiste, że w ramach tego stylu myślenia „esencja” hostii może „być” wszystkim i odnosić się do wszystkiego – może „być” esencją zajączka wielkanocnego lub też jednocześnie Jezusem i zajączkiem wielkanocnym; może „być” braćmi Marx lub milionem innych zjaw szczęśliwie koegzystujących poza czasoprzestrzenią w miejscu zasiedlonym przez metafizyczne byty.

Bardziej jeszcze zdumiewa fakt, że cud ów dokonuje się tylko w obecności kapłana posiadającego penis. Protestanci, żydzi, buddyści zen i inni wyświęcili wiele kapłanek, ale Watykan uporczywie trzyma się tego, że tylko mężczyzna, a więc człowiek mający siusiaka, może przekształcić „esencję” hostii w „esencję” martwego ciała.

(Ten fallocentryczny ryt, podobnie jak tkwiący u jego podłoża kanibalizm, nawiązuje do popularnych w epoce kamiennej przekonań, jakoby jeden organizm mógł przekazać drugiemu „esencję”. W wielu, inkorporowanych przez katolicyzm, pogańskich kultach płodności, ważną rolę odgrywał rytualny homoseksualizm. Więcej na ten temat piszą Frazer w Złotej gałęzi i Wright w Worship of the Generative Organs. Do transmutacji chleba w ciało potrzeba fallusa, ponieważ nasi dawni przodkowie wierzyli, że wszelkie działania magiczne wiążą się z obecnością fallusa.)

O ile w standardowym języku możemy rozmawiać o rozmaitych dziwacznych kwestiach metafizycznych, nie zauważając nawet, że wkroczyliśmy na teren teologii i demonologii, o tyle w E-Prime da się rozmawiać tylko o doświadczeniach (lub transakcjach), autentycznie zachodzących w czasoprzestrzeni. Co prawda, dzięki E-Prime nie przenosimy się do królestwa nauki, ale przynajmniej opuszczamy rejony średniowiecznej teologii i doświadczamy rzeczywistości egzystencjalno-empirycznej.

Jeżeli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko spekulacjom teologicznym i/lub demonologicznym. Niniejsza książka ma tylko na celu wyjaśnienie różnicy między spekulacjami teologicznymi, a autentycznymi przeżyciami w czasoprzestrzeni. Mam nadzieję, że unikniecie dzięki temu zabłąkania w rejony teologii. Dla przykładu amerykański Sąd Najwyższy zabłąkał się do królestwa teologii (lub demonologii), swoim orzeczeniem że słowo „pieprzyć” „jest” nieprzyzwoite. Z punktu widzenia naukowego języka E-Prime moglibyśmy co najwyżej powiedzieć, że „Słowo ‚pieprzyć’ wydaje się nieprzyzwoite dla X procent populacji”, przy czym procent ten należałoby obliczyć normalnymi metodami sonadażowymi.

Przejdźmy teraz do tajemniczego Johna, który „jest” nieszczęśliwy i zrzędliwy, choć równocześnie „jest” inteligentny i radosny. Znajdujemy tu uderzające podobieństwo do dylematów związanych z dualizmem falowo-cząsteczkowym. Zgodnie z tunelem rzeczywistości kreowanym przez standardowy język moglibyśmy uznać, że John „naprawdę jest” osobą cierpiącą na chorobę maniakalno-depresyjną. Inny obserwator mógłby uznać, że spostrzeżenia jego kolegi nie są zbyt dokładne i „jest” on „niewiarygodnym świadkiem”. Znowu to niewinnie wyglądające słowo „jest”, prowokujące nas do żarliwych debat i gwałtownych kłótni sprawia, że zaludniamy świat zjawami. (Pamiętacie miasteczko w Irlandii Północnej? Czy to „jest” „rzeczywiście” Derry, czy też może Londonderry?)

Wystarczy jednak, że przepiszemy to zdanie w języku E-Prime, a okaże się, że „John sprawia wrażenie nieszczęśliwego i zrzędliwego, kiedy pracuje w biurze”, natomiast „radosnego i inteligentnego podczas wylegiwania się na plaży”. Opuszczamy w ten sposób świat ułud, wkraczając do fenomenologicznej rzeczywistości autentycznych przeżyć. Tak oto w magiczny sposób znika kolejna metafizyczna sprzeczność.

Nawiasem mówiąc, sformułowania typu „John jest czymś” zawsze otwierają wrota rozmaitego rodzaju zjawom, często są również początkiem metafizycznych dyskusji. Logika filozofii arystotelesowskiej, osadzona standardowych językach europejskich, prowadzi zawsze do przywoływania wiecznych bytów, chyba że w wypowiedzianym zdaniu wspomina się o czasie. Nawet wtedy lingwistyczne przyzwyczajenia sprawiają, że „nie zauważamy” daty i traktujemy słowo „jest” jako symbol wiecznego trwania (arystotelesowską ponadczasową „esencję” czy też zjawę).

Dla przykładu zdanie twierdzące, że „John jest ogolony” może zmylić wielu ludzi, jeśli John stanie się poszukiwanym przestępcą i zapuści brodę.

Z kolei zdania „John jest protestantem”, „John jest katolikiem” mogą zmieniać się co dzień, jeśli John wyrobi w sobie nawyk filozoficznych spekulacji.

Jeszcze większy kłopot sprawia sentencja „John jest Żydem”. Niesie ze sobą pięć różnych znaczeń. Niektóre z nich mogą zmienić się z czasem, inne pozostają niezmienne, a tylko jedno mówi nam cokolwiek o tym, jak John zachowuje się w czasoprzestrzeni.

Pozwólcie, że przy tej kwestii zatrzymam się chwilę dłużej. Według prawa rabinicznego zdanie „John jest Żydem” oznacza, że John miał matkę Żydówkę. Nie wnosi to nic do naszego rozumienia poglądów politycznych czy też religijnych Johna, a już zupełnie nie ułatwia wglądu w jego gust artystyczny, życie seksualne, ulubione dyscypliny sportu itd.

To samo zdanie „John jest Żydem” dla nazistowskich Niemców i współczesnych antysemitów oznacza, że przynajmniej jeden z przodków Johna spełniałby warunki opisane w jednej z pięciu sprzecznych definicji – co znów w żaden sposób nie odnosi się do zachowania Johna.

W niektórych kręgach zdanie „John jest żydem” oznacza, że John praktykuje żydowską religię. Tu przynajmniej mamy jasność. John będzie bardziej lub mniej regularnie uczęszczał do świątyni. Nadal jednak nie wiemy jak ściśle będzie przestrzegał koszerności.

W jeszcze innych kręgach zdanie „John jest Żydem” oznacza, że chociaż John odrzuca religię żydowską, to jednak utożsamia się „w imieniu Żydów” na wiecach politycznych. (Nadal jednak nie wiemy, czy będzie popierał czy też krytykował obecną politykę izraelską.)

Zdanie „John jest Żydem” może także oznaczać, że John żyje w społeczeństwie, w którym większość ludzi, uważa się, przez wgląd na jeden z wyżej podanych powodów, za Żydów, tak więc muszą uznać swoje „żydostwo” niejako z konieczności.

Krytycy literaccy, zwykle uważani za bardzo drobiazgowych i uważnych czytelników (przynajmniej w porównaniu do przeciętnego człowieka), od ponad czterdziestu lat mówią o Leopoldzie Bloomie, bohaterze Ulissesa, jako „Żydzie”. Dopiero w ostatniej dekadzie niektórzy z nich zaczęli zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno „jest” to prawdą. (Bloom podpada pod kategorię „Żyda” tylko w dwóch z pięciu wspomnianych znaczeń, natomiast zgodnie z pozostałymi trzeba go określić „gojem”. Czy wynika z tego, że w Bloom „jest” w 40% „Żydem”, a w 60% „nie-Żydem”? A może „jest” jednym i drugim? Powoli wyłaniający się wśród badaczy Joyce’a konsensus sugeruje, że Joyce specjalnie nadał Bloomowi tak niejednoznaczną tożsamość kulturową, by poddać antysemityzm jeszcze bardziej wyrazistej krytyce.

Być może, zachowam się tutaj jak ekscentryk, sugerując że Joyce, podobnie jak inna wielka postać żyjąca w jego czasach, Bohr, choć nie sięgał po język E-Prime, starał się ukazać kłamstwo skrywające się we wszystkich twierdzeniach zawierających słowo „jest”. Bloom, tak jak kot Schroedingera („martwy” w niektórych eigenstates, „żywy” w innych), nie pasuje do żadnego środowiska. Jego „żydowskość” i „nie-żydowskość” odgrywa różne role, w różnych etapach jego życia i w różnych środowiskach.

Swoją drogą, w ramach struktury standardowego języka angielskiego zdanie „Marilyn Monroe była Żydówką”, wydaje się prawdziwe, nawet jeśli trochę anachroniczne, bo choć Marilyn nie posiadała przodków żydowskich, matki Żydówki, związków z „gminą żydowską” ani nawet nie była nazywana „Żydówką” w mass mediach, to jednak po poślubieniu Arthura Millera zaczęła praktykować religię żydowską i stąd też formalnie miała w sobie więcej „żydowskości” niż wielu Żydów-ateistów. Wróćmy jednak do Johna…

Zdanie „John jest hydraulikiem” również zawiera błąd, bo niewykluczone, że od chwili waszego ostatniego spotkania John porzucił swój dawny ach i zajął się fryzjerstwem. W życiu mogą się zdarzyć dziwniejsze rzeczy. Gdybyśmy więc mieli napisać to samo zdanie w języku E-Prime, brzmiałoby ono następująco: „Ostatnim razem, gdy widziałem Johna, zajmował się hydrauliką”.

Banał? Nadmierna pedanteria? W jednym z ostatnio opublikowanych artykułów* można wyczytać, że profesor Harry Weinberg – co ciekawe, mój dawny współpracownik – próbował kiedyś zaakcentować te kwestie, dowodzą swoim studentom błędność stwierdzenia: „John F. Kennedy jest prezydentem Stanów Zjednoczonych”. Dr Weinberg wykazał, że wywód jakoby nic się nie zmieniło od chwili, gdy przyszliśmy na zajęcia, nie może być poparty solidnymi faktami ze strony osób, które znalazły się w klasie. Co ciekawe, historia dowiodła, że miał rację. Jego spotkanie ze studentami odbyło się 22 listopada 1963 roku i po wyjściu z klasy wszyscy się dowiedzieli, że w tym samym czasie zastrzelono prezydenta Johna F. Kennedy’ego, a na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych zastąpił go Lyndon B. Johnson.

Daje do myślenia, prawda?

Przyjrzyjmy się teraz przykładowi piątemu: „Samochód… był niebieskim fordem”. Po raz kolejny wracamy do paradoksu „dwóch głów” Bertranda Russella. Wydaje się, że niebieski Ford istnieje „w” głowie świadka, ale czy aby na pewno istnieje „poza” tą głową? Nawet gdybyśmy mieli porzucić laboratorium badawcze, podobne problemy z percepcją napotkalibyśmy w życiu, o czym świadczy ogrom tego rodzaju spornych spraw rozstrzyganych przez sądy. Może „świat zewnętrzny” (włącznie z niebieskim fordem) istnieje w jakiejś super-głowie? Nasze problemy znikają, gdy tylko przełożymy owo zdanie na język E-Prime: „O ile dobrze pamiętam… widziałem niebieskiego forda”. Obcujemy wówczas z czystym opisem przeżyć i unikamy kwestii zarówno „dwóch głów”, jak i pozostałych paradoksów występujących w standardowym języku.

James Thurber opowiada, że widział kiedyś admirała w mundurze XIX-wiecznej marynarki i staromodnych bokobrodach, pędzącego jednokołowym rowerem po nowojorskiej Piątej Alei. Na szczęście wcześniej zgubił okulary i nie zdążył odebrać nowych od optyka, ponieważ w przeciwnym razie musiałby zacząć martwić się o swoje zdrowie psychiczne. Zresztą mnie samemu, podczas wizyty w Castro, słynnej dzielnicy homoseksualistów w San Francisco, zdarzyło się przeczytać napis: „FILTRY HOMOWE”, który po drugim spojrzeniu zmienił postać na „FILTRY DOMOWE”.

Nawet Arystoteles, któremu obrywa się na stronicach tej książki, miał dość rozsądku, aby pewnego razu stwierdzić błędność sformułowania „widzę”. Według niego należałoby wypowiadać je zawsze w czasie przeszłym, bowiem między energią docierającą do oczu, a kreacją obrazu (oraz pochodnych idei) w mózgu występuje odstęp czasowy. Z tego właśnie powodu świadkowie wspomnianego wydarzenia mogli ujrzeć nie tylko niebieskiego forda, ale również niebieskiego volkswagena czy nawet zieloną toyotę.

Pewnego razu zdumiałem swego przyjaciela wyznaniem, że dwa, trzy razy w tygodniu widuję UFO. Osobiście, nie widzę w tym nic strasznego, ponieważ mam sporą wiedzę na temat psychologii transakcyjnej. Zdarza mi się widywać również UNFO, lecz niezbyt spieszę z nadawaniem im tożsamości szopów lub świstaków. Większość prowadzących samochód osób ma podobne doświadczenia, lecz podobnie jak ja nie nadaje im szczególnego znaczenia. Wrażenie robią na nas dopiero kontakty z UFO, ponieważ ktoś w przeszłości odważył się powiedzieć publicznie, że „są” to kosmici. Osobiście nadaje im rangę „niezidentyfikowanych”, ponieważ żaden z tych obiektów nie zaistniał w moim polu percepcji na tyle długo, bym mógł w nim rozpoznać cokolwiek, a co dopiero statki kosmiczne! Dodatkowo sądzę, że jedynym wytłumaczeniem dla osób, którym nie zdarza się często widzieć Niezidentyfikowane Obiekty Latające, może być ułomność ich percepcji. Po niebie bez przerwy latają jakieś obiekty, najczęściej zbyt szybko, by można było je rozpoznać.

Powiem więcej – czasami moja własna żona objawia mi się jako Niezidentyfikowany Obiekt Nie Latający – zwykle około drugiej, trzeciej w nocy, gdy wstaję z łóżka i idę do toalety. Widuję wtedy w drugim krańcu korytarza jakąś mroczną postać, ale zanim chwycę coś ciężkiego na szczęście ją rozpoznaję. Uprzedzając złowieszczy chichot moich krytyków, wyznam, że nigdy nie zdarzyło mi się pomylić jej z wiewiórką.

Jeśli przyjrzeć się temu wszystkiemu z perspektywy języka E-Prime, cały nasz świat wypełniają UFO i UNFO. Z całkowitą pewnością można rozpoznać nieliczne tylko „rzeczy” (zdarzenia czasoprzestrzenne).

Wróćmy do przykładu szóstego: „To jest faszystowska idea” – „To mi przypomina faszystowską ideę”. W standardowym języku mamy do czynienia z przypisaniem średniowiecznej „esencji”, zdanie to bowiem nie odnosi się do konkretnego umieszczonego w czasoprzestrzeni zdarzenia. Nie dostarcza ono również żadnych metod mierzenia domniemanego „faszyzmu”. Po przełożeniu tego zdania na język E-Prime znikają wszelkie zjawy i esencje, na pierwszy plan wysuwa się natomiast udział mózgu komentatora w nadawaniu sensu pojęciom. Nie bez przyczyny język standardowy stawia niewidzialną barierę pomiędzy obserwatorem a obserwowaną rzeczą, podczas gdy E-Prime wprowadza nas we współczesny świat kwantowy, gdzie obserwatora nie sposób oddzielić od rzeczy obserwowanej.

Przykłady 7 i 8 po raz kolejny dobitnie pokazują, że w standardowym języku czają się rozmaitego sortu straszydła. E-Prime spektakularnie się z nimi rozprawia i przypomina nam o „zasadzie nierozłączności kwantowej”, czyli niemożliwości rozdzielenia obserwatora od rzeczy obserwowanej.

Przemyślenie przykładu 9 dostarczy nam odpowiedzi na słynny koan zen: „Kim jest Mistrz sprawiający, że trawa jest zielona?” Uchroni nas także przed licznymi sprzeczkami (toczonymi głównie między mężami, a żonami) o to, czy nowe zasłonki „są naprawdę” zielone czy niebieskie.

Przykład 10 odsłania nowe subtelności. Jak widzicie, w tym konkretnym przypadku użycia języka standardowego nie pada słowo „jest”, tak więc nawet osoby posługujące się E-Prime mogą nie dostrzegać tu żadnego problemu. Jeśli ta obserwacja odnosi się do słynnego (i zdradliwego) eksperymentu psychologicznego, możemy mówić o zabawnym błędzie.

Oczywiście, mam tu na myśli eksperyment, podczas którego dwóch mężczyzn wbiega do sali, szamocze się i krzyczy na siebie i wtedy jeden z nich wykonuje gwałtowny ruch, a drugi pada. Większość studentów psychologii obserwujących to zdarzenie opowiada, że widziało nóż w dłoni mężczyzny wykonującego ruch. Tymczasem był to banan.

Jeśli opowiemy o tym zdarzeniu w języku E-Prime, pozbędziemy się tyranii pewności, zaczniemy baczniej analizować własne spostrzeżenia, a może nawet ostatecznie ujrzymy banana zamiast wyimaginowanego noża?

ĆWICZENIA

1.Spróbujcie razem w grupie przepisać niżej odane zdania zgodnie z regułami E-Prime. Przypatrujcie się uważnie wyłaniającym się wśród was niezgodnością i niesmakom:
A. „Płód jest osobą”.
B. „Zygota jest osobą”.
C. „Wszelka sperma jest święta / Wszelka sperma jest wielka / Gdy ją tracisz ty / Bóg jest bardzo zły”. (Monty Python)
D. „Pornografia jest zbrodnią”. (Andrea Dworkin)
E. „John jest homoseksualistą”.
F. „Stół jest długi na dwa metry”.
G. „Umysł człowieka jest biokomputerem”.
H. „Gdy zażyłem LSD, cały świat uległ przemianie”.
I. „Beethoven był paranoikiem, Mozart osobą maniakalno-depresyjną, natomiast Wagner megalomanem”.
J. „Dzisiaj jest wtorek”.
K. „Kochanek Lady Chatterley jest powieścią seksistowską”.
L. „Myszy, nornice i króliki są gryzoniami”.
M. „Pacjent opiera się terapii”.
N. „Grzech i zbawienie to fikcje teologiczne. Poczucie grzechu i poczucie zbawienia to autentyczne ludzkie przeżycia”. (Parafraza słów Wittgensteina.)
2.Powtórzcie eksperyment z podawaniem sobie kamyka w kręgu. Niech każdy z was stara się wczuć w ten kamyk bez tworzenia w mózgu jakichkolwiek słów na jego temat.
3.Niech każdy uczestnik waszej grupy przemyśli następujące zdania, a następnie wybierze jedno, którego wypowiedzenie najbardziej by go zawstydziło:
A. Moja matka była pijaną dziwką.
B. Jestem pedalskim lachociągiem
C. Jestem dumny z tego, że jestem wałem.
D. Zawsze byłem tchórzem.
E. Boję się być sam w ciemnościach.
F. Bardzo ucieszyłbym się ze śmierci swej partnerki.

Niech każdy z was wypowie to zdanie, wzmacniając swe zażenowanie.

Niech inni obserwują bacznie ton i „język ciała” osoby starającej się powiedzieć coś, co nie przechodzi jej przez gardło. Zwracajcie szczególną uwagę na wymuszony uśmiech i inne oznaki zażenowania.

Porozmawiajcie o tym. Przede wszystkim zastanówcie się nad tym, czemu po przeczytaniu rozdziału o różnicach między słowami a doświadczeniem pozawerbalnym większość z was nadal boi się pewnych słów i idei. Zwróćcie też uwagę na to, jak każdy z was starał się dystansować od tej wypowiedzi za pomocą gestów, w odróżnieniu od dobrego aktora, wypowiadającego zdania z całkowitym przekonaniem.

Przypomnijcie sobie słynną scenę z „penisem” z filmu Urodzony 4 lipca, podczas której Tom Cruise, sparaliżowany weteran wojenny, usiłuje powiedzieć swej matce, co znaczy dla niego trwała impotencja. Porównajcie jego „szczerość” w wysławianiu swych trosk o erekcję z brakiem „szczerości” tych z was, którzy nie szkolili się w aktorstwie.

Jak aktorzy uczą się przekraczania tabu, które włada nad większością z nas? Czy sądzicie, że będąc heteroseksualni potrafilibyście zagrać równie dobrze rolę homoseksualisty jak Marlon Brando? Właściwie to czemu nie? Pomówcie o tym w grupie.


tekst w pdf: https://motyl.files.wordpress.com/2009/06/eprime.pdf

17 czerwca, 2009 - Posted by | Inne

1 komentarz

  1. spróbujcie świadome przez 10 min myśleć w tym języku, poplątało mnie jak paczkę gwoździ :) fajne to, poćwiczę jeszcze …

    Komentarz - autor: kasiasrasia | 18 czerwca, 2009


Sorry, the comment form is closed at this time.